Eros i Tanatos – recenzja książki "W imię miłości": opowieści o wielkim uczuciu w najtrudniejszych chwilach Amy Bloom
Temat eutanazji w Polsce to temat tabu. Na rodzimym podwórku w tej kategorii można odnaleźć wielokrotnie nagrodzoną książkę Mateusza Pakuły „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję”. Książka to dziennik syna, którego ojciec zachorował na raka. Opisana w niej autobiograficzna historia ukazuje bunt i rozgoryczenie wobec polskiego prawa i innych, odpowiedzialnych instytucji. Jest to świadomy manifest o zmianę prawa, o pochylenie się nad legalnością eutanazji w Polsce.
Sięgając po książkę w Imię miłości nie spodziewałam się, że jej treść będzie dotyczyła eutanazji. Zwiedzona pięknym tytułem i pięknym zdjęciem z okładki, oczekiwałam romantycznej historii dojrzałych ludzi.
Myliłam się. Ale nie żałuję żadnego przeczytanego w niej słowa.
Amy Bloom ma odwagę odsłonić kulisy eutanazji ukochanego męża i opisać ostatnie miesiące zmagań z chorobą Alzheimera, na którą zachorował partner.
Początkowo miałam ambiwalentne odczucia. Jak to, najbliższa, kochająca osoba pozwala na taki czyn? Ba, wszystkiemu zawiaduje, jest mózgiem całego przedsięwzięcia. Załatwia całą dokumentację, która wymagana jest do zaplanowanego odejścia. I wreszcie trzyma męża za rękę do ostatniego tchnienia.
Jednak im bardziej zagłębiałam się w intymny pamiętnik Amy Bloom, tym bardziej oddalały się osądy i myślenie typu „a ja na jej miejscu zrobiłabym inaczej”. Przecież ludzie z chorobą Alzheimera mogą żyć, co prawda gorzej funkcjonować, z czasem zmieniając się diametralnie, ale jednak trwać blisko siebie. Nauka chrześcijańska nakazuje przecież „w zdrowiu i chorobie” i do grobowej deski, w tym wypadku chodzi tu o naturalną śmierć. A co jeśli ktoś, chce postąpić inaczej? Czy zasługuje na potępienie?
Takiej świadomej śmierci można dokonać w Zurychu w klinice Dignitas i nasz główny bohater się na nią decyduje. Wybrał świadome odejście z tego świata w chwili, gdy jeszcze choroba nie zagarnęła go całkowicie. "Nie chcę kończyć życia, ale wolę je zakończyć, dopóki jestem sobą, niż stawać się coraz większym cieniem dawnego siebie"... Chciał być zapamiętany przez żonę, matkę, dzieci i wnuki jako „normalny” bez chorobowych uszczerbków.. Dotychczas miał swoje ułożone życie, które kochał i nagle: trach! Druzgocąca diagnoza zniszczyła wszystko.
Decyzja Briana była nieodwracalna, choć mógł wycofać się w każdej chwili. Nie skorzystał z tego.
I ja to szanuję. Już bez cienia osądu.
Proza Amy niejednokrotnie poruszyła delikatne struny mojego serca. Nie ma opcji, żeby przeczytać „W imię miłości” tak po prostu, „na chłodno”, bez wzruszenia, gdzie śmierć z miłością się splata.
Tę pozycję polecam ludziom otwartym, empatycznym i refleksyjnym, którzy cenią wewnętrzny świat przeżyć.
Komentarze